piątek, 3 stycznia 2014

Rozdział Pierwszy

          Moja historia jest pokręcona. Ma początek, ma fabułę, ale nie ma zakończenia, a właściwie ma. Tyle, że nie jest ono przepełnione słodyczą, nie jest ono... szczęśliwe. Bo to, co przeżyłam można zaliczyć do horroru, bo takie właśnie było moje życie po poznaniu... no właśnie, poznaniu JEGO, kogoś kto wydawał się idealny. Przystojny, tfu...dżentelmeński, filuterny... ale to wszystko było tylko pozorami, bo było zupełnie inaczej, zacznę od początku, opowiadając każdy skrawek mojego życia... miejmy nadzieję, że dożyję do końca opowieści.
          Zaczęło się to pewnej jesieni, dwa tysiące dziewiątego roku, kolorowe liście, w stonowanych barwach wieńczyły wydeptane leśne ścieżki, pokrywały trawniki ku uciesze młodszego pokolenia, a zwierzęta zaczynały gromadzić zapasy, by przetrwać nadchodzącą zimę. Liczyłam wówczas lat siedemnaście i uczęszczałam do liceum ogólnokształcącego, znajdującego się w moim mieście. Byłam szczęśliwą Amerykanko–Włoszką, pochodzącą z małej, ale kochającej się rodziny. Mogłam wtedy rzec, ze mam wszystko – starszego o dwa lata brata, który był gotowy w każdej chwili bronić swojej małej siostrzyczki, rodziców, którzy pomagali mi w rozwoju oraz cudownego przyjaciela, który stał się potem moim... no właśnie. Na jego wspomnienie mimowolnie czuję jak moje serce pęka z bólu. Otóż miał on piękne imię, ciemnoblond włosy, wieczny dzieciak, wysoki, przystojny, o niebieskich jak niebo oczach i olśniewającym uśmiechu... Wydawać by się mogło, że jest marzeniem każdej dziewczyny w szkole i faktycznie tak było, ale został akurat MOIM spełnionym marzeniem, szkoda tylko, że nie potrafiłam docenić tego, co miałam. Cóż, popełniłam w życiu wiele błędów, ale ten był chyba największym...
Zaczynając od samego, samiusieńkiego początku... 

          U żab zielonych i ropuch występuje rozbudowany system fałdów płucnych. – doszło do uszu siedemnastoletniej uczennicy, która rozmarzonym spojrzeniem uparcie wypatrywała czegoś za oknem, nieświadomie stukając idealnie wypielęgnowanymi paznokciami o drewniany blat ławki, co nie umknęło uwadze nauczycielki. – Panno Palmer, proszę się skupić na lekcji! – huknęła starawa kobieta, uderzając wskaźnikiem o wierzch otwartej dłoni, a oczy całej klasy skierowały się na wymienioną przed chwilę dziewczynę. Pani Jefferson była kobietą w podeszłym wieku, nigdy nie rozstawała się ze swoim pozłacanym naszyjnikiem, zdobionym przez czerwone kamienie. Na nosie nosiła srebrne okulary, a jej włosy wiecznie sterczały, wystając z niedbale związanego z tyłu koka. Ubierała się, jak na pannę starszego rocznika przystało, czyli idealnie wyprasowana biała koszula, zapinana na brudno–złote guziki i kremowa spódnica, sięgająca nieco powyżej kostek. Zrzędliwa, niecierpliwa, ale i spokojna, takimi epitetami można było ją określić. – Przeepraszam... – wyjąkała dziewczyna, po dłużej chwili, gdy sens wypowiedzianych przez nauczycielkę słów wreszcie do niej dotarł. – Kiedyś to bujanie w obłokach wpędzi Cię w kłopoty i chyba dzisiaj nadszedł ten dzień. Zbyt dużo razy przyłapałam Cię na nieuważaniu. Zostaniesz dzisiaj... – albo nauczycielka nie zdążyła skończyć jaka kara ją czeka, albo dziewczyna już nie dosłyszała, bo do jej uszu doleciał brzdęk tłuczonej porcelany. Wszystkie spojrzenia skierowały się w stronę jednej z ławek mieszczących się pod oknem. Siedział przy niej ciemnoblond–włosy chłopak, a tuż przed stolikiem leżał potłuczony biały wazon z namalowanymi różyczkami, który jeszcze przed chwilą stał na parapecie. Na szczęście nie było w nim ani wody ani kwiatów, a co do tego kto jest sprawcą nie było żadnych wątpliwości.W sali zapanowała absolutna cisza, nikt nigdy nie śmiał dotknąć tegoż wazonu, bo był on ulubionym przedmiotem w klasie pani Jefferson. To była wręcz świętość. Na twarzy nauczycielki zaczęła malować się wściekłość, chyba jeszcze nikt nigdy nie widział jej aż tak zdenerwowanej. – Panie Milwood! – wydarła się na chłopczynę, podchodząc do niego. – Co to ma znaczyć?! To niszczenie cudzego mienia! Za karę będzie pan malował wszystkie szkolne szafki, a wątpię żeby ktoś z własnej woli chciał panu pomóc. – swoje słowa podkreśliła uderzając go wskaźnikiem w głowę. – Auć! – syknął, a cała klasa wybuchnęła śmiechem. Prawie cała. Wszyscy prócz Emily, bo nie widziała ona nic śmiesznego w tej sytuacji. Współczuła Milwood'owi, chociaż miała wrażenie, że on zrobił to specjalnie. Pewnie się myliła, bo chyba każda dziewczyna marzyła o randce z nim, a on był niezłym rozrabiaką, ale mimo to przez myśl przemknęło jej, że chciał on odwrócić od niej uwagę nauczycielki. Blondynowi oberwało się po raz kolejny, tym razem w prawe ramię, na co znów klasa zareagowała śmiechem. – Niedojrzałe dzieci. – pomyślała, nadal nie widząc nic, co mogło by w tej sytuacji kogokolwiek rozbawić. W tym samym momencie zadzwonił dzwonek ogłaszający koniec lekcji. Czym prędzej wrzuciła swoje rzeczy do torby i wyszła z sali, by jak najszybciej zniknąć nauczycielce z pola widzenia, nie chciała przypominać jej o sobie. Nawet mimo to, że akcja ze stłuczonym wazonem skutecznie odwróciła uwagę pani Jefferson od jej osoby.
 
          Kroczyła po korytarzu szkolnym, postukując obcasami o posadzkę, mijając szare, nieskazitelne szafki szkolne, ułożone w idealnym rzędzie. W ręce pobłyskiwał kluczyk z brelokiem, a przez ramię przerzuconą miała delikatnie niebieską torbę, z namalowaną wesołą, uśmiechniętą buźką. – Zaczekaj! – do jej uszu doszedł cichy, niemalże szept, o wyraźnie basowym głosie, definitywnie pochodzącym od mężczyzny. Obróciła się zdezorientowana, a jej włosy zafalowały, imitując filmowy efekt. Po posadzce ślizgał się w jej kierunku sprawca od stłuczonego wazonu, którego wyraźnie bawiły świeżo co umyte panele. Włosy miał zmierzwione jak u kilkuletniego chłopca, dżinsy wyraźnie poobcierane, a t-shirt z jednej strony niedbale wepchnięty w spodnie. Uniosła jedną brew, ruchem dłoni sprawdzając, czy aby jej telefon znajduje się na miejscu. Spojrzała na niego wyczekująco, lecz on najwyraźniej nie pojął iluzji, więc prosto z mostu spytała. – O co chodzi? – a jej dłonie powędrowały na biodra, kusząco w nie postukując. – Dlaczego się ze mnie nie śmiałaś? – rzucił pytanie, zaskakując ją na całego. Było to... dziwne, może nawet... dziecinne? Pokręciła głową i stanęła na palcach, by móc poszukać w jego oczach jakiś znak, coś, co wskazywałoby, że po prostu się z niej nabija. Przewyższał ją o głowę, to było faktem. Mimo, że przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego oblicze, on nie roześmiał, tym samym nie dając jej znać, że po prostu się nabija – czyli mówił poważnie. Ale co w takim razie miała mu odpowiedzieć? Niby odpowiedź była taka oczywista, a jednocześnie daleka. Nie uważała incydentu z doniczką za śmieszny, jednak czy to był jedyny powód? Nie była tego taka pewna, więc najzwyczajniej w świecie wzruszyła ramionami. - Sama nie wiem. A czy to ważne? - spytała, patrząc mu w oczy. Było w nich coś... innego. Coś czego jeszcze nigdy nie widziała u żadnego chłopaka, a nie ograniczała sobie kontaktów z nimi. - Tak, dla mnie tak... i to bardzo... - szepnął z niezidentyfikowanym błyskiem w oku. - Więc? Doczekam się odpowiedzi? - wpatrywał się w nią wyczekująco, co nie było do niego zbyt podobne. Wydawał się wręcz poważny. Tak, Nathaniel Milwood - wieczne dziecko zawsze chętne do zabawy - był... poważny. O co tu chodziło? Czyżby to była ukryta kamera? Rozejrzała się uważnie, ale niczego nie znalazła. Niestety jednocześnie zerwała z nim kontakt wzrokowy. - Nie mam pojęcia o co tu chodzi, ale nie mam zamiaru padać ofiarą jakiegoś durnego żartu, a skoro tak bardzo chcesz wiedzieć to nie śmiałam się, bo to po prostu nie było śmieszne. A teraz żegnam i do zobaczenia jutro na lekcjach. - odwróciła się na pięcie i odeszła w stronę drzwi wejściowych, zostawiając go samego na korytarzu. Chłopak odprowadził ją zdezorientowanym spojrzeniem, nie miał pojęcia dlaczego pomyślała, że to żart, choć pewnie jego styl bycia bardzo wpłynął na ten osąd.
___________________________________________________________
A oto i pierwszy rozdział, wprawdzie dosyć późno dodany, ale mamy nadzieję, że trzyma poziom. Dodany głównie dzięki drugiej autorce, z której rozkazu wzięłam się za jego kończenie ;).
Play Game

No wreszcie żeś się wzięła za grafikę i w ogóle. Jej, publikujemy pierwszy rozdział. Normalnie nie mogę. Energia mnie rozsadza!!! ^^ Dobra, kończę.
Cassie

środa, 13 listopada 2013

Prolog

Prolog,
Miałam wszystko, ale spieprzyłam sprawę.”
Niepewnie i cichutko jak myszka przemknęła na palcach do łazienki, mieszczącej się naprzeciwko ich wspólnej sypialni, a może... pokoju tortur... Zapaliła światło, rzucając blask na obskurne wnętrze pomieszczenia. Szare, obłażące z farby ściany, zrujnowana toaleta, rozpadająca się kabina prysznicowa i niedziałający brudny kran wcale nie zachęcały do spędzenia jakkolwiek długiego czy krótkiego czasu w tym jakże higienicznym miejscu. Jedyną rzeczą, jaką lubiła w tej łazience było stare lustro. Z pozłacaną zdobioną ramą i przymglonym szkłem. Stanęła przed nim, rozwiązała swój szlafroczek koloru mięty i pozwoliła by zjechał on po jej ciele i w końcu opadł na podłogę. Jej usta wykrzywił grymas dezaprobaty, gdy zobaczyła fioletowe plamy, wieńczące jej skórę. Obróciła się, by obejrzeć całe ciało i przyjrzeć się sińcom, będącymi praktycznie stałą ozdobą jej skóry. Podeszła do drzwi i uchyliła je lekko, zerknęła, czy aby na pewno ON jeszcze śpi. Odetchnęła z ulgą widząc JEGO zamknięte oczy, lecz  usta wciąż wykrzywiał mu sadystyczny uśmieszek. Było to właśnie to, co dostała od życia. Ból i cierpienie. I za co to wszystko? Za żmudne przykładanie się do nauki? Za świetnie napisaną maturę? Za posłuszeństwo i pomoc rodzicom? Za spełnianie swoich obowiązków? Wróciła do lustra i spojrzała na swe odbicie, nie mogąc rozpoznać osoby, jaką się stała. Naiwna. Tym mianem można było ją określić. Dała się zwieść obietnicom pięknej miłości, która prysła, przemieniając się w horror. Przyłożyła dłoń do szkła, czasem widziała tam zupełnie inny świat, idealny, bez bólu, tylko radość i był tam...jakże żałowała decyzji podjętej tego dnia! Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza, skapując potem na toaletkę. Spuściła wzrok i odsunęła się, nie chcąc obserwować już swojego odbicia. Podniosła z ziemi szlafrok i z powrotem go na siebie założyła, związując ze sobą końce paska. Po cichu opuściła pomieszczenie i zgasiła światło, pogrążając pokój w mroku. Zostawiając w odbiciu swoje marzenie o szczęśliwym życiu. 

***